W marcu tego roku zabraliśmy się za wykonanie pomysłu Pawła dotyczącego posadzenia żywopłotu. Paweł zamówił przez internet 4000 sztuk ligustru. Jeden taki ligustr wyglądał jak kawałek patyka. Ligustry były w wiązkach po 50 sztuk.
Mama Pawła przyniosła piasku z rzeczki. Piasek został wsypany do paru wiader i zalany wodą. I do tego piasku powsadzaliśmy te wiązki żywopłotu. Tak miały czekać na posadzenie. Ponadto Paweł zakupił też przez internet agrowłókninę i plastikowe duże kołki do przypinania tej włókniny do ziemi.
No i zaczęło się. Każdego dnia w marcu przyjeżdżaliśmy do domu z pracy, jedliśmy obiad przygotowany przez moją teściową i zaraz po obiedzie szliśmy do pola. Terenu do skopania było jakieś 200 metrów długości i 90 cm szerokości.
Paweł kopał łopatą ziemię, a ja rozdrabniałam ją motyką. Każdego popołudnia niewiele tego terenu kopaliśmy, bo czasu było mało i jeszcze na dodatek krótki dzień. Za to w sobotę po całym dniu kopania w ziemi mieliśmy serdecznie dość żywopłotu i w ogóle wszystkiego. Mnie się słabo robiło na samą myśl, że znów w poniedziałek muszę iść tę ziemię kopać.
A czas nas bardzo naglił, bo te patyki zaczęły wypuszczać listki, niestety żółte. Żółte listki spowodowane były brakiem słońca w piwnicy, gdzie przechowywane były te patyki. Mój tata widząc nasze zmęczenie postanowił nam pomóc.
Wzięłam sobie dzień urlopu, pamiętam, że to była środa. I z Pawłem pojechaliśmy do Krakowa po moich rodziców. Paweł odstawił nas na wieś i pojechał do pracy. Miał tego dnia wcześniej z niej wrócić. Zaprosiłam moich rodziców do domu. Daliśmy im coś do zjedzenia i picia.
Mój tata nic nie chciał jeść, tylko od razu poszedł kopać. Przyjechał do nas ze swoją łopatą, bo my mieliśmy tylko jedną. Bardzo się o tatę bałam, bo nie jest zdrowym człowiekiem, a ostro machał tą łopatą. Nie chciał w ogóle odpoczywać.
Koło południa przyjechał z pracy Paweł. Zjedliśmy obiad i znów poszliśmy kopać. Po południu cały pas, który był przeznaczony do kopania został skopany. Nareszcie koniec z kopaniem w ziemi.
Na drugi dzień zaczęłiśmy rozkładać agrowłókninę na ziemi, na tym skopanym pasie ziemi. Agrowłókninę do ziemi mocowaliśmy za pomocą tych plastikowych kołków oraz co jakiś kawałek kładliśmy niewielki kamień. A wszystko po to aby przy dużym wietrze włóknina nie fruwała sobie w powietrzu.
A potem zaczęliśmy sadzić ligustr. Wyglądało to tak, że Paweł robił dziury w ziemi przebijając tę agrowłókninę dużym śrubokrętem. Ligustr miał rosnąć w trzech rzędach co 25 cm, a odległość między roślinami miała wynosić 20 cm. Klęcząc na ziemi Paweł robił dziury, a ja szybko wkładałam za nim do ziemi te patyki, które wcześniej były maczane w ukorzeniaczu.
Cała ta praca związana z kopaniem a potem sadzeniem była bardzo ciężka ale ja lubię fizyczną ciężką pracę i czułam się wtedy mimo ogromnego zmęczenia bardzo dobrze.
Cała ta praca związana z kopaniem a potem sadzeniem była bardzo ciężka ale ja lubię fizyczną ciężką pracę i czułam się wtedy mimo ogromnego zmęczenia bardzo dobrze.
Cała ta praca związana z kopaniem, a potem sadzeniem była bardzo ciężka, ale ja lubię fizyczną ciężką pracę i czułam się wtedy, mimo ogromnego zmęczenia bardzo dobrze.
A w tak zwanym międzyczasie (czyli wieczorami) robiłam pranie i odwalałam prasowanie. Trochę w tym okresie zawaliliśmy nocne sprawy związane z dzieckiem. Zabrakło nam sił ... i chęci ...
Kilka lat później … 23.05.2020 r.
Pamiętam ten czas sadzenia żywopłotu. Baliśmy się wtedy, że nic z tego żywopłotu nie będzie, bo po prostu sarny go zniszczą. Przebiegając przez nasz teren będą tratowały te biedne, nieduże patyczki. Czekała nas walka z sarnami. Wyglądało to jak walka z wiatrakami …