Od dwóch tygodni jestem na urlopie. W poniedziałek trzeba iść do pracy.
Jakoś ciężko mi na duszy z tego powodu. Dobrze jest mi w domu, z dzieckiem, z rodziną. Bartuś codziennie zadaje mi pytanie: jesteś na urlopie? Potem się mocno do mnie przytula i mówi: mamo, tak bardzo Cię lubię.
Kilka dni temu Bartuś usłyszał od mojego męża, że mama w domu jest jeszcze tylko kilka dni. Bartuś spojrzał na mnie, rozpłakał się i zapytał: jak to? I to jest bardzo dla mnie przykre i smutne. W takich momentach marzę o jakiejś pracy, którą mogłabym wykonywać w domu i jednocześnie być z moim dzieckiem. Hmm …? Nie mam pomysłu na pracę w domu, z której byłyby jakieś konkretne pieniądze.
2 tygodnie bardzo szybko minęły. Wiele rzeczy, spraw nie zdążyłam załatwić. Nie miałam czasu. Mąż też miał urlop i szalał z remontami.
Byłam mu często bardzo potrzebna. Ciągle tylko słyszałam: podaj ołówek, podaj miarkę, tutaj przytrzymaj … Mąż malował ściany w pokojach, naprawiał różne sprzęty np. pralkę oraz instalował bramę. Mojemu dziecku też byłam bardzo potrzebna. W międzyczasie chodziliśmy na spacery lub po prostu bawiliśmy się w domu. Uczyliśmy się pisać literki. Bartuś zna literkę b, małą i dużą. Potrafi ją pięknie narysować. Nauczyłam go pisać literkę b, bo ciągle narzekał, że nie umie pisać i czytać. Literka b okazała się dla niego najbardziej łatwa. Teraz jak gdzieś się wybieramy we trójkę (Bartuś, ja i mąż), a teściowej nie ma w domu, to zostawiamy jej kartkę z informacją, gdzie jesteśmy. Pod informacją zawsze podpisuje się Bartuś: literką b, małą i dużą, oraz wieloma kwadracikami i słoneczkami.
I tak leciał ten czas urlopowy, w zasadzie pędził. Mam wrażenie jakby się coś kończyło i ogarnia mnie smuteczek …